💃 Gdzie Są Zaginieni Ludzie
Część przypadków przebiega według podobnego scenariusza, a okoliczności innych bywają co najmniej zastanawiające. Niekiedy zaginieni znikali niemal „na oczach” swoich towarzyszy; w innych sprawach dwu- lub trzyletnie dzieci znajdowano wiele kilometrów od miejsca zaginięcia, często na obszarach oddzielonych łańcuchami górskimi.
Перевод контекст "Zaginieni" c польский на английский от Reverso Context: Zaginieni chłopcy w Nowym Jorku w minionych 7 do 8 lat
Pierwszy w historii FBI potret psychologiczny seryjnego mordercy". Link do zakupu - https://bit.ly/47Cqajm W Anglii dochodzi do potwornej zbrodni na młodej kobiecie, Rachel Nickell. Wszystko dzieje się na oczach jej synka. Śledczy nie są jednak w stanie wytypować sprawcy, dlatego proszą o pomoc znanego profilera.
Złota misa Bromora – zadanie poboczne występujące w Gothic II: Noc Kruka. Zlecane jest Bezimiennemu przez Bromora. Porozmawiaj z Bromorem w Czerwonej Latarni po rozpoczęciu zadania Gdzie są zaginieni ludzie?. Opcjonalnie: Kieruj się do obozu bandytów za farmą Bengara. Porozmawiaj z Elvrichem. Idź do obozu za farmą Sekoba. Zabij bandytów i zabierz misę od jednego z nich. Udaj się
Nie żyją Polacy zaginieni pod Gerlachem. Tragiczny finał poszukiwań w Tatrach - RMF24.pl - Trzech Polaków, którzy zaginęli w słowackich Tatrach, nie żyje. Ciała mężczyzn znaleziono w
Tłumaczenia w kontekście hasła "zaginieni" z polskiego na francuski od Reverso Context: On i jego żona wydają się być zaginieni. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
Tłumaczenia w kontekście hasła "być zaginieni" z polskiego na angielski od Reverso Context: On i jego żona wydają się być zaginieni. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
Zgłoszenia w sprawie dziewczyn: 47 83 47 400, kpp@zakopane.policja.gov.pl ----- #podcast #zaginieni Z góry dziękuję za łapkę w górę i suba! Bardzo cenię też Waszą wyrozumiałość i wsparcie :) Przypominam, że zdjęcia znajdziecie na grupie.
Focha w Częstochowie. Osoby, które mogą pomóc w ustaleniu miejsca pobytu lub w ostatnim czasie widziały zaginionego, proszone są o kontakt z Policją pod numerem 112 lub 47 858 1151. Trwają poszukiwania Władysława Radkowskiego z Turzyna (gmina Lelów) Komisariat Policji w Koniecpolu prowadzi czynności poszukiwawcze za zaginionym 72
qWRvU. Nie dają znaku życia od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Nie zostali uznani za zmarłych, bo rodziny wierzą w ich powrót. Tysiące osób, które formalnie są, choć ich nie ma. Gdański ZUS od lat wykazuje go w rejestrze uprawnionych do renty. Na jego fundusz społeczny regularnie wpływają składki: w imieniu Władysława Stańczyka (nazwisko zmienione), który w 1996 r. nie wrócił z pracy, wpłaca je co kwartał żona. Adam Śliwczyński z Trzebiechowa wciąż figuruje w księgach hipotecznych jako właściciel działki. Oficjalnie płaci za nią co roku podatek rolny. W rzeczywistości uiszcza go za niego brat – bo Adam zaginął jesienią 1972 r. Nazwisko Joanny Tomczak jest na listach wyborców w kolejnych wyborach parlamentarnych i samorządowych. W głosowaniu nigdy jednak nie wzięła udziału. Do pełnoletniości brakowało dwóch miesięcy, gdy latem 1991 r. wyszła na dyskotekę i nie wróciła. W Polsce co roku zgłaszanych jest kilkanaście tysięcy przypadków zaginięć. W ostatnich dziesięciu latach było ich łącznie prawie 164 tys. To tak, jakby pod ziemię zapadło się spore miasto. Większość zaginionych odnajduje się w ciągu kilku dni czy miesięcy: dzieci, które zgubiły się rodzicom; nastolatki, które chciały wyrwać się spod rodzicielskich skrzydeł; staruszkowie, którzy zapomnieli drogi do domu. Część zaginięć znajduje tragiczne wyjaśnienie. – To przynajmniej jest jakaś wiadomość – mówi Stefania Tomczak, matka Joanny. Niedawno w telewizji córka marynarza, który zatonął w morzu wraz ze swoją barką, zwierzała się, że nigdy nie przypuszczała, iż będzie mieć takie marzenie: pochować ojca. Stefania Tomczak – jakkolwiek by to brzmiało – jej zazdrości: córka marynarza przynajmniej ma pewność, co stało się z ojcem. Anna Dziurka, psycholog z Fundacji Itaka, zajmującej się poszukiwaniami zaginionych i pomagającej ich rodzinom, tłumaczy: – Przeżycie żałoby przynosi rodzinie ulgę. Rodziny zaginionych latami balansują między nadzieją i poczuciem straty. To taka wiecznie niedomknięta żałoba. Formalnie zawsze żywy? Na szczęście niewyjaśnionych historii jest coraz mniej. Na przełomie lat 80. i 90. policja przyjmowała rocznie ok. 10 tys. zgłoszeń o zaginięciu. W statystyce pozostawało 700–800 nierozwikłanych spraw. Dekadę później – gdy w Polsce padały rekordy zaginięć (prawie 20 tys. osób rocznie) – bez wieści przepadało niespełna pół tysiąca. W ostatnich latach liczba ta spadała poniżej 300. Mimo to w ostatnim dziesięcioleciu zebrało się blisko 3,5 tys. osób, po których zaginął wszelki ślad. Policja poszukuje intensywnie zaginionych w pierwszych miesiącach po przyjęciu zgłoszenia. Gdy zostaną już sprawdzone miejsca, gdzie zaginiony mógł trafić, przepytane osoby, które mogą coś o nim wiedzieć, a po kraju rozesłane komunikaty o zniknięciu – i mimo to nie udaje się go odnaleźć – akcja traci impet. – Później do sprawy zagląda się, gdy pojawią się nowe okoliczności – zdradza łódzki policjant, który specjalizował się w poszukiwaniach zaginionych. Oficjalnie poszukiwania kończą się po 10 latach, a jeśli zaginiony miał ponad 70 lat, już po 5. Dzieci szuka się do dnia, w którym ukończyłyby 23 lata. Po zakończeniu poszukiwań dane zaginionych jeszcze przez 15 lat przechowywane są w policyjnej ewidencji. – Gdyby nagle znalazła się jakaś osoba, której personaliów nie sposób ustalić, albo jakieś niezidentyfikowane zwłoki, policjanci mogą porównać je z danymi w bazie. Nie dotyczy to jednak zaginionych po siedemdziesiątce, ich dane usuwane są z rejestrów po pięciu latach – opowiada funkcjonariusz. Po zakończeniu poszukiwań każdy, kto ma w tym interes prawny, może wystąpić do sądu o uznanie zaginionego za zmarłego. – Jeśli nikt tego nie zrobi, zaginiony wciąż oficjalnie traktowany jest jako osoba żyjąca. Formalnie może pozostać żywy na zawsze – przyznaje dr Anna Bartoszewicz, prawniczka. Nikt – ani policja, ani resort sprawiedliwości, ani Główny Urząd Statystyczny, zbierający drobiazgowe dane o naszym życiu – nie potrafi podać liczby osób, które choć zostały przed laty usunięte z policyjnych baz poszukiwanych, oficjalnie wciąż żyją – bo figurują w ewidencji ludności, na listach wyborców czy uprawnionych do emerytury. I których bliscy nadal poszukują. – Wielu nigdy nie zdecyduje się, by wystąpić do sądu o uznanie zaginionego członka rodziny za zmarłego – mówi Aleksandra Kiełczewska z Itaki. Choć Fundacja nie może poszukiwać osób, których nie szuka już policja, robi ukłon w stronę rodzin i pozostawia zdjęcia takich bliskich w serwisie Są w nim nawet dane osób, które zaginęły w latach 50. i 60. Papowo Biskupie to niewielkie miasteczko w województwie kujawsko-pomorskim. Wszyscy się znają. Czy w takiej miejscowości można zaginąć bez śladu? Dariusz Grzeja zaginął. Nie wrócił z wiejskiej zabawy w styczniu 1992 r. Policja początkowo zbagatelizowała sprawę: 24-letni chłopak wypije, potem gdzieś zalegnie i wróci po kilku dniach. Na próżno rodzina tłumaczyła, że Darek stroni od alkoholu i zawsze wracał na noc. Rodzina próbowała coś ustalić na własną rękę: złożyła się na detektywa, poszła do jasnowidza. I nic. Rodzeństwo Dariusza, trzej bracia i siostra, w duchu pogodzili się z tym, że musiało mu się coś stać i raczej nie żyje. Ale nie wystąpią o uznanie go za zmarłego. – To tak, jakbyśmy na niego zaocznie wydali wyrok. Zabralibyśmy ostatnią nadzieję matce – mówi Barbara Kobylarz, siostra Dariusza. Nie mają też powodu, by iść z tą sprawą do sądu. – Darek nie miał żony i dzieci. Ma tylko kawałek gruntu. Teraz ziemię obrabia brat, ale oficjalnie wciąż zapisana jest na Darka – tłumaczy siostra. Przyznaje, że czasami nachodzą ją myśli, iż lepiej byłoby sprawę zamknąć: – W urodziny Darka dziwnym trafem spotykamy się przy grobie ojca, który zmarł rok przed jego zaginięciem. Gdyby Darek został uznany za zmarłego, moglibyśmy mu zrobić choć symboliczny nagrobek. Wiele rodzin nie dopuszcza jednak takich myśli. – Nie chcę nawet wyobrażać sobie, co by było, gdyby mój mąż wrócił do domu i okazałoby się, że uznałam go za zmarłego i wystawiłam mu pomnik – mówi pani Sylwia, której mąż zaginął 17 lat temu. Nie chodzi oczywiście o problemy prawne, bo znajomy sędzia wytłumaczył jej, że jeśli uznany za zmarłego mąż by się odnalazł, sąd natychmiast przywróciłby go do życia. Zapewniał, że przypadki sądowego zmartwychwstania zdarzają się rzadko i dotyczą zwykle kompletnie innych sytuacji: kiedy rodzina zaginionego mylnie rozpoznała go w znalezionych przez policję zwłokach. Anna Dziurka z Itaki wylicza inne obawy związane z wystąpieniem do sądu: – Uznanie kogoś za zmarłego wiąże się z wymazaniem jego danych z policyjnej ewidencji. Nawet jeśli później policja dostanie informację o zaginionym, już jej nie sprawdza. Dla wielu rodzin oznacza to przekreślenie nadziei na znalezienie choćby jego ciała. W małych miejscowościach ludzie boją się komentarzy typu: „tak ci się spieszy, żeby pochować Józka?”. Są zaginieni, którzy nigdy nie zostaną uznani za zmarłych z innych powodów. – W niektórych środowiskach to, że ktoś przepadł bez wieści, nie jest powodem do wielkiej rozpaczy. Bo kto ma rozpaczać po zaginięciu alkoholika, który latami bił żonę i dzieci? Po jakimś czasie na wszelki wypadek rodzina zgłosi zaginięcie policji. I na tym koniec. Zwykle tacy zaginieni nie pozostawiają też majątku, który wymagałby postępowania spadkowego, więc po co uznawać ich za zmarłych? – mówi łódzki policjant. Oficjalna wdowa O zaginięciu człowieka powinny zostać powiadomione wszystkie instytucje, z którymi miał w jakikolwiek sposób do czynienia: urząd skarbowy, ZUS, spółdzielnia mieszkaniowa. Rodziny często poprzestają na policji. – Największy problem jest z ZUS. Jeśli to zaginiony utrzymywał rodzinę, po jego zniknięciu wszyscy pozostają bez środków do życia. Dopiero po uznaniu go za zmarłego jego renta czy emerytura może przejść na kogoś z rodziny – wcześniej nie przysługują jej żadne świadczenia. Rodziny nie informują więc ZUS, że bliski zniknął i zaprzyjaźniony listonosz nadal wypłaca im pieniądze. Albo emerytura wpływa na konto – tłumaczy funkcjonariusz. Zaginiony w 1996 r. w Gdańsku Władysław Stańczyk był na rencie, ale dorabiał jako ochroniarz. Gdy nie wrócił z pracy, a poszukiwania nie przyniosły rezultatów, utrzymanie domu i córki spadło na żonę. Jej nadzieje, że mąż się odnajdzie, rozwiał jasnowidz. Postanowiła, że po 10 latach, gdy będzie to już możliwie, wystąpi do sądu o uznanie Władysława za zmarłego. I rzeczywiście: trzy miesiące temu została oficjalnie wdową. Jednak przez cały ten czas regularnie płaciła składkę na ubezpieczenie męża. Kalkulowała, że gdy zostanie uznany za zmarłego, a ona formalnie stanie się wdową, będzie mogła pobierać należną mu emeryturę. Jej własna wynosiła 900 zł, jego – 1300 zł. Płaciła też czynsz za mieszkanie, którego był formalnym właścicielem. Na nią mogło zostać przepisane dopiero po przeprowadzeniu postępowania spadkowego. Małgorzata Turlewicz, prawnik Itaki, ostrzega, że takie działania mogą się skończyć źle: – Niedawno zgłosiła się do nas kobieta, której zaginął mąż. Nie była w stanie utrzymać siebie i dzieci, więc wystąpiła o przyznanie alimentów. Sąd potraktował męża jak innych, którzy opuszczają rodziny i nie chcą łożyć na ich utrzymanie. I alimenty zasądził. Ponieważ męża nie było, wypłacał je Fundusz Alimentacyjny. Gdy na koncie męża zebrała się spora zaległość, komornik zajął jego dom, w którym cały czas mieszkała ta kobieta. Żeby uniknąć eksmisji, musi sama spłacić alimenty, które wcześniej dostała, odsetki i koszty komornicze. Życie w żałobie Rodzina Adama Śliwczyńskiego pewnie nigdy nie zdecydowałaby się sama wystąpić o uznanie go za zmarłego. Gdy skończył 18 lat, zgłosił się na ochotnika do wojska. 26 listopada 1972 r. pojechali na przysięgę. Potem odprowadził ich z kolegą na dworzec. W powrotnej drodze zboczył do lasu za potrzebą. Już nie wrócił. Do dziś szuka go prokuratura i żandarmeria – nie dlatego, że zaginął, ale dlatego, że ciąży na nim podejrzenie o dezercję. Obowiązek służby wojskowej wygasa po ukończeniu przez poborowego 55 roku życia – w przypadku Śliwczyńskiego w 2009 r. Dopiero od tej daty liczyłby się okres przedawnienia przestępstwa dezercji. Do tego czasu prokuratura nie może zamknąć postępowania. Prowadzący sprawę zaczęli więc przekonywać rodzinę, by wystąpiła o uznanie go za zmarłego. Rodzina też miała już dosyć. – Co jakiś czas przychodzili do domu żandarmi, zwykle wtedy, gdy spieszyłam się do pracy. Nie mogłam zostawić matki samej, bo na sam widok wojskowych zaczynała płakać – wspomina Mariola Kuraś, siostra Adama. Wojskowi poradzili, jak uniknąć kosztów sądowych: trzeba zwrócić się do prokuratury cywilnej o uznanie brata za zmarłego. Tak też się stało. O uznanie za zmarłą córki nigdy nie wniosłaby też z własnej woli Stefania Tomczak. Joanna zaginęła w sierpniu 1991 r. Poszła na dyskotekę, a gdy okazało się, że zabawa się nie odbędzie – do znajomych. Wieczorem odprowadzał ją znajomy chłopak. Twierdził, że rozstali się w połowie drogi i Joanna poszła dalej sama. Początkowo policja podejrzewała, że miał związek z zaginięciem, ale nie udało się tego udowodnić. Gdy rok później leśniczy znalazł w lesie czyjeś zwłoki, rodzice Joasi nie uwierzyli, że to może być córka. Ciało pochowano jako NN. Badania genetyczne wykazały jednak z dużym prawdopodobieństwem, że NN to Joasia. Stefania Tomczak, nawet jeśli w duszy wciąż wierzy, że córka żyje i kiedyś się znajdzie, chciałaby pochować znalezione zwłoki w rodzinnym grobie. Ale ich wydania może domagać się dopiero, gdy sąd uzna Joannę za zmarłą. Może wtedy żałoba Stefanii Tomczak się domknie. Więcej o działalności Fundacji Itaka na
Tata ma 52 lata. To bardzo dobry człowiek. Zawsze uśmiechnięty. Życzliwy. Szanowany przez sąsiadów. Lubiany przez kolegów z pracy. Przepada za swoim psem, który teraz strasznie za nim tęskni. Nie widział go już 23 dni. Tato, gdzie jesteś?! - płacze Karolina z autobusu i... Stanisław Żołnierowicz wracał 20 września do domu. Na nagraniach z miejskiego monitoringu widać, jak wysiada z autobusu nr 6 przy ulicy Romera. Idzie w stronę przejścia dla pieszych, a potem w kierunku domu. Do przejścia ma kilkaset metrów. Na miejsce jednak nie dociera...- Od tego czasu chodzę tą trasą każdego dnia. Zaczepiam ludzi. Zaglądam w jakieś zakamarki. Naklejam plakaty. Wysyłam maile. Odwiedzam jego znajomych i kolegów z pracy - wylicza pani Karolina. - I nic. Nie dostałam ani jednego sygnału. Tata po prostu na osiedlu uważają, że pan Stanisław mógł po prostu porzucić Dobrze to mu się tam na pewno nie żyło - mówi jeden z sąsiadów. - Byli z żoną po rozwodzie, ale mieszkali pod jednym dachem. Wie pani, jak to jest. Ciągle kłótnie i napięcie. Nigdy się nie skarżył, ale mógł mieć tego dość. Karolina w ten scenariusz jednak nie wierzy. Owszem, w domu źle się działo, ale gdyby tata chciał to wszystko rzucić, na pewno spakowałby się. Zabrałby ukochanego psa. I wysiadł z autobusu nie przy domu, tylko przy Przede wszystkim powiedziałby mi o swoich planach. W domu różnie było, ale ze mną zawsze miał bardzo dobry kontakt. Przecież to mój tatuś! - mają dość Żołnierowicz, podobnie jak ponad 40 innych mieszkańców Lubelszczyzny, jest poszukiwany przez Fundację W ubiegłym roku w Polsce zaginęły 963 osoby, z tego 18 mieszkańców Lublina i najbliższych okolic. Tylko w tym roku otrzymaliśmy już zgłoszenia o 20 zaginionych lublinianinach - mówi Zuzanna Ziajko, dyrektor zespołu, specjalista ds. poszukiwań Fundacji ITAKA. - Najwięcej zgłoszeń napływa giną? Zwykle padają ofiarą wypadków lub przestępstw. Przyczyną zaginięcia osób powyżej 60. roku życia bardzo często są też wylewy, zawały, padaczka i choroba Jako NN znajdowani są potem w szpitalach, placówkach opieki socjalnej lub w kostnicach - mówi dr Mirosława Majdaniec, psychiatra zajmująca się terapią rodzin osób zaginionych. - Bardzo złym sezonem jest koniec lata i początek jesieni. Odnotowujemy wtedy więcej zaginięć niż zwykle. To bardzo trudny czas dla osób borykających się z depresją i schizofrenią. Niektórzy z nich popełniają wtedy samobójstwa. Niestety, z roku na rok na ten krok decydują się coraz młodsi ludzie. Inni opuszczają domy w zaostrzeniu choroby. Ponieważ nie kontrolują wtedy swojego zachowania, mogą paść ofiarą przestępstwa lub może im się zdarzyć nieszczęśliwy jednak również ludzie zdro-wi. Wielu z nich świadomie zrywa kontakty z Z różnych powodów postanawiają skończyć ze swoim dotychczasowym życiem. Chcą rozpocząć nowe i niestety brak im odwagi, aby poinformować o swojej decyzji najbliższych - mówi Zuzanna jest strasznaPiotr Paweł Mróz ostatni raz był widziany 7 września w szpitalu w Międzylesiu. Trafił tam po tym, jak błąkał się po podwarszawskich domach prosząc o wskazanie drogi do Lekarze wypisali go, bo wtedy nie był jeszcze poszukiwany - mówi Monika Górska, bratowa zaginionego. - Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby policja od razu przyjęła nasze zgłoszenie o zaginięciu. Policjant, który zna Piotra z widzenia, powiedział nam jednak wtedy, że ze zgłoszeniem można poczekać, bo szwagier pewnie poszedł do kolegi i niedługo Piotra twierdzi też, że nie czuje wsparcia. - Mam wrażenie, że nikt nic nie robi. Kiedy prosimy o jakieś informacje, to policjanci nie mogą ich znaleźć. Kiedy coś proponujemy, zwyczajnie odmawiają - mówi pani Monika. - Nasza bezsilność wobec tego zaginięcia jest endy się zdarzają 36-letni Wojciech Rybak 27 września nie wrócił do domu z pracy. Szukali go rodzina i znajomi. Cały Lublin oklejono naprędce wydrukowanymi Mieliśmy od razu bardzo dużo informacji. Dzwonili ludzie, którzy widzieli męża obok naszego domu na osiedlu Nałkowskich i na Czubach, w okolicach przedszkola, do którego odprowadzał naszą córeczkę - opowiada Beata Czapska-Rybak, żona zaginionego. - Wszystkie sygnały przekazaliśmy policji, ale tylko dzięki naszym działaniom mąż się razem z przyjaciółką zareagowały na jedną z informacji o tym, że ktoś widział jej męża. Razem jeździły po Lublinie. - Zobaczyłam Wojka dosłownie dwa przystanki od domu. Nie poznał mnie, ale był żywy - cieszy się żona. - Teraz jest w szpitalu. Lekarze sprawdzają, co mu się stało. Wierzymy jednak, że wszystko będzie jest nadzieja?- Nie wiem, obawiam się, że syn już się nie znajdzie - przyznaje Andrzej Żukowski, ojciec zaginionego w 2007 roku Mateusza. Chłopiec miał wtedy 10 lat. - Minęło już tyle czasu. Tyle osób obiecywało nam pomoc. Nawet w tamtym roku prywatny detektyw zapowiadał przełom w tej sprawie i Kiedy umiera nadzieja? - Kiedy człowiek zostaje z tym bólem zupełnie sam, bo nikt już nawet nie pyta, jak idą poszukiwania. Bo wiadomo, że żadnych poszukiwań na serio się już nie prowadzi - danych Fundacji ITAKA wynika, że spośród osób zaginionych znajdujących się w jej bazie danych, odnajduje się 90 procent dzieci i nastolatków oraz 80 procent osób dorosłych. - Z tej liczby około 15-20 procent osób odnajduje się niestety martwych. Z tego sześć na dziesięć osób to ofiary przestępstw - mówi Zuzanna Ziajko. Pozostali nie odnajdują się nigdy. Nazwisk zaginionych, którzy się nie odnajdują, nie usuwa się jednak z bazy danych nawet wtedy, gdy wiek takiej osoby wskazuje na to, że już na pewno nie żyje. Nie robi się tego, by nie sprawiać dodatkowego bólu rodzinom.
- Polaków, którzy przyjechali do Włoch, a następnie zaginęli, porwała włoska mafia - informuje w obszernym artykule w piątek włoska gazeta "La Stampa". Jednak polska ambasada w Rzymie uważa informacje za powróciła do głośnej sprawy "polskich niewolników", zmuszanych do ciężkiej pracy i poszukiwanych przez polską policję. Dziennik jednoznacznie sugeruje, że za zaginięciem polskich obywateli może stać włoska mafia. Przypomina też hipotezę, że ludzie ci mogli zostać zamordowani przez okrutnych pośredników i szefów. Tymczasem kierownik wydziału konsularnego polskiej ambasady w Rzymie Jerzy Adamczyk powiedział, że artykuł we włoskim dzienniku jest zbiorem starych, powtórzonych z błędami i nieścisłościami informacji oraz faktów bez pokrycia. - Podane w tym artykule informacje są nierzetelne i nieprawdziwe - podkreślił. Zapewnił, że strona polska utrzymuje stały kontakt z przedstawicielami prokuratury w Apulii i na tej podstawie wie, że nie ma żadnych nowych wiadomości oraz faktów, które potwierdzałyby postawione tezy. 1500 osób więzionych przez mafię Gazata napisała, że według strony polskiej prowadzącej dochodzenie w tej sprawie, "około 1500 osób jest obecnie więzionych przez włoską mafię we wsiach Apulii". Natomiast Adamczyk powiedział, że nie wiadomo, skąd wzięto w artykule liczbę 1500 osób. Podkreślił, że proceder zmuszania do pracy niewolniczej w odniesieniu do Polaków już się definitywnie zakończył. Jak zaznaczył przedstawiciel ambasady, właściciele gospodarstw rolnych. Boją się wręcz zatrudniać Polaków i są bardzo ostrożni w związku z surowymi karami za pracę niewolniczą, wprowadzonymi po ujawnieniu skandalu "polskich obozów" w Apulii. Adamczyk wytłumaczył także, że dochodzenie w sprawie wykorzystywania ludzi do ciężkiej pracy wszczęła prokuratura do walki z mafią, ponieważ był to przypadek zorganizowanej przestępczości. Przypomniał również, że 22 lutego przed sądem w Bari zapadł wyrok w sprawie kilkunastu obywateli polskich, skazanych na kary od 4 do 10 lat więzienia za zmuszanie swych rodaków do niewolniczej pracy, wykorzystywanie, znęcanie się nad nimi i gwałcenie kobiet. Zabójstwa nie było Gazeta przywołuje też przypadek z kwietnia 2006 roku, gdy w Cerignoli odkryto zwłoki 26-letniego Polaka Dariusza O. Ten fragment artykułu Jerzy Adamczyn wskazuje jako przykład największej nierzetelności. - Mamy orzeczenie tego samego biegłego, wymienionego w artykule, który stwierdził, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych - wyjaśnił. Źródło: PAPŹródło zdjęcia głównego:
gdzie są zaginieni ludzie