🦍 Św Jan Maria Vianney Myśli Na Każdy Dzień

Wszystkich Świętych. MYŚLI NA KAŻDY DZIEŃ ŚW. JAN MARIA VIANNEY. Na podstawie książki „Kazania proboszcza z Ars”. Etykiety: Myśli Ks. Jerzego na każdy dzień - styczeń ŚW. JAN MARIA VIANNEY. Kiedy chcemy Boga o coś prosi Święty Jan Maria Vianney już za życia znany był ze skutecznej modlitwy, wyjednał wiele cudów, uzdrowień i łask. Jak sam zwykł mawiać: „Dostałem od dobrego Boga wszystko, czego chciałem, dla siebie i dla innych”. Po dziś dzień wielu chrześcijan świeckich i kapłanów powołuje się na Zobacz Myśli na każdy dzień - Św. Jan Maria Vianney w najniższych cenach na Allegro.pl. Najwięcej ofert w jednym miejscu. Radość zakupów i 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji. Kup Teraz! Tag Archive: św. Jan Vianney. Czy Żydzi są narodem morderców Chrystusa? 22 kwietnia 2019 16:08 Leave a Comment. Sobór Watykański II w deklaracji “Nostra Aetate” uczy na temat odpowiedzialności narodu żydowskiego za mękę i śmierć Pana naszego Jezusa Chrystusa między innymi: pokryty ranami, w strasznych boleściach umiera na krzyżu. Dzień 6/6 Kiedy prześladują nas źli ludzie, nie narzekajmy na to, skoro wiemy, że Jezus za swoich katów idzie na śmierd. Dzień 7/7 Kiedy opadają nas diabelskie pokusy, nie upadajmy na duchu, pamiętając o tym, że i naszego ukochanego Zbawiciela piekielny duch dwa razy podnosił Dzieciństwo. Święty Proboszcz z Ars Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w wiosce Dardilly, położonej w odległości 20 km od Lyonu, jako czwarte dziecko małżeństwa Mateusza i Marii Vianneyów. Pan Bóg szczególnie im pobłogosławił, obdarzając ich sześciorgiem dzieci. Gdy Jan Maria miał pięć lat, rozpoczął się ☑️ POMÓŻ NAM OSIĄGNĄĆ 1 MILION SUBSKRYBENTÓW!https://tiny.pl/c7cvg Książki z kazaniami św. Jean-Marie Vianney'a w naszym sklepiku:https://tiny.pl Jan Maria Vianney - Święci - Adonai.pl. św. Jan Maria Vianney. (1786 - 1859) 4 sierpnia 1859 roku w wieku 63 lat umarł św. ks. Jan Maria Vianney. Przez przeszło 40 lat ks. Vianney był proboszczem w małej wiosce Ars w diecezji Lyonu. Kiedy rozpoczynał tam swoją kapłańską posługę, Ars było nieznaną mieściną. e3wIE. 4 sierpnia 1859 roku w wieku 63 lat umarł św. ks. Jan Maria Vianney. Przez przeszło 40 lat ks. Vianney był proboszczem w małej wiosce Ars w diecezji Lyonu. Kiedy rozpoczynał tam swoją kapłańską posługę, Ars było nieznaną mieściną. W ostatnich latach jego życia do Ars przyjeżdżały setki tysięcy ludzi z całej Francji i Europy, aby spowiadać się u świętego proboszcza i uczestniczyć w odprawianych przez niego Mszach św. Dzięki jego wstawiennictwu u Boga dokonywały się tam spektakularne nawrócenia i uzdrowienia. Dzieciństwo Święty Proboszcz z Ars Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w wiosce Dardilly, położonej w odległości 20 km od Lyonu, jako czwarte dziecko małżeństwa Mateusza i Marii Vianneyów. Pan Bóg szczególnie im pobłogosławił, obdarzając ich sześciorgiem dzieci. Gdy Jan Maria miał pięć lat, rozpoczął się okres krwawego prześladowania Kościoła katolickiego podczas rewolucji francuskiej. Rewolucyjny rząd pozamykał wszystkie kościoły i szkoły katolickie, a księża nie mogli wtedy sprawować swojej posługi pod groźbą kary śmierci. Kapłanów, którzy nie podporządkowali się zarządzeniom władz, skazywano na śmierć. Tych, którzy zostali złapani przez siły rewolucyjne, zabijano lub internowano i wysyłano do Gujany, gdzie umierali z wycieńczenia. Władze rewolucyjne wprowadziły nowy kalendarz, w którym dopiero co dziesiąty dzień był wolny od pracy. Kapłani ukrywali się i z narażeniem życia odprawiali Msze św. w domach prywatnych, w całkowitej konspiracji. W czasie tych prześladowań Jaś Vianney z kilkuletnim opóźnieniem, potajemnie przystąpił do pierwszej Komunii św.; miał wtedy 13 lat. W okresie rządów rewolucji w szkołach francuskich mogli uczyć tylko świeccy nauczyciele, którzy złożyli przysięgę wierności rządzącym. Ponieważ brakowało takich nauczycieli, dlatego wiele szkół było zamkniętych. Janek mógł rozpocząć naukę czytania i pisania dopiero wtedy, gdy miał siedemnaście lat. Krwawe prześladowania Kościoła zakończyły się po zamachu stanu 9 listopada 1799 r. i przejęciu władzy przez generała Napoleona Bonapartego. Kapłani mogli wówczas wyjść z ukrycia i wrócić do swoich parafii, otworzyć kościoły i rozpocząć normalną pracę duszpasterską. Już od wczesnych lat młodzieńczych Janek prowadził głębokie życie modlitwy; każdego dnia ofiarowywał Bogu całego siebie, każdą swoją pracę, wszystkie swe myśli, uczucia, każdy swój krok i każdy odpoczynek. Już jako dojrzały kapłan mówił: „O, jak to pięknie, gdy się rzecz każdą czyni z Bogiem!… Jeśli pracujesz z Bogiem, On pracę twą pobłogosławi, On nawet uświęca wszystkie kroki twoje. Wszystko będzie policzone: każde umartwienie wzroku, każde odmówienie sobie jakiejś przyjemności – wszystko będzie zapisane. A więc, duszo moja, każdego ranka składaj się Bogu w ofierze”. W drodze do kapłaństwa Od wczesnej młodości Janek nosił w swoim sercu wielkie pragnienie, aby zostać kapłanem i „zdobywać dusze dla Boga”. Nie było to jednak proste, ponieważ nie miał on żadnego wykształcenia. W tym czasie do sąsiedniej parafii w Ecully przyjechał ks. Balley, któremu biskup polecił wynajdywanie chłopców z powołaniem do kapłaństwa i przygotowywanie ich do seminarium. Ale ojciec Janka mocno sprzeciwiał się temu, aby jego syn został księdzem. Dopiero po długich, usilnych prośbach wyraził zgodę, aby jego syn mógł przygotowywać się do kapłaństwa u ks. Balleya. Od 1806 r. młodzieniec rozpoczął naukę na plebanii w Ecully. Początki były bardzo trudne, ponieważ Janek, mimo wrodzonej inteligencji i dużej wrażliwości, nie miał wyrobionego umysłu, a co za tym idzie – zdolności zapamiętywania. Było to poważnym utrudnieniem w studiowaniu teologii i łaciny. Szczególnie ciężko przyswajał sobie słówka oraz deklinacje i koniugacje języka łacińskiego. Pomimo wielkich trudności Janek nie dawał za wygraną; prosił o światło Ducha Świętego i z wielkim uporem całymi godzinami pochylał się nad książką przy słabym świetle lampki. Mimo braku postępów w nauce Janek na początku nie ulegał zniechęceniu, ale z jeszcze większą gorliwością przykładał się do studium. W miarę jednak upływu czasu, gdy chłopak się zorientował, że jego wysiłki nie przynoszą żadnych efektów, zniechęcił się. Zaczął myśleć o rezygnacji z dalszej nauki i o powrocie do domu rodzinnego. Jednak ks. Balley przekonał go, by nie ulegał tej pokusie, ale podtrzymywał swe pragnienie, aby jako kapłan mógł jak najwięcej ludzkich dusz doprowadzić do zbawienia. Janek siłą woli przezwyciężał zniechęcenie, ale kłopoty z nauką i zapamiętywaniem nie ustępowały. Wspominał później, że „w niedobrej swej głowie niczego pomieścić nie mógł”. Aby wyprosić u Boga zdolność zapamiętywania, udał się, w pieszej pielgrzymce o chlebie i wodzie, do grobu św. Franciszka Regis w La Louvesc, oddalonym o 100 km od Ecully. Dotarł tam wycieńczony z głodu, ale szczęśliwy, gdyż mógł przedstawić swoje prośby Bogu przez wstawiennictwo św. Franciszka. Po powrocie z pielgrzymki zorientował się, że jego pamięć się nieco polepszyła. Otrzymał łaskę, ale w ograniczonym zakresie. W 1807 r. Jan Maria przyjmuje sakrament bierzmowania. Jesienią 1809 r. otrzymuje wezwanie do wojska. Po kilku dniach służby wojskowej zostaje odesłany do szpitala z powodu ciężkiej choroby. Natychmiast po zakończeniu leczenia ma się udać na front hiszpański. Bardzo osłabiony chorobą żołnierz Janek nie jest w stanie dotrzymać kroku idącym na wojnę piechurom i dlatego musi jechać konnym wozem. W czasie uciążliwej podróży następuje u niego nawrót choroby i Janek przez sześć tygodni leży w szpitalu w Roanne. Po wyjściu dostaje ponownie rozkaz przyłączenia się do oddziału wyruszającego na wojnę w Hiszpanii. W drodze na punkt zborny, przechodząc obok kościoła, wstępuje na modlitwę, podczas której traci poczucie czasu. Kiedy dotarł na miejsce wymarszu, jego oddział już dawno był w drodze. Kapitan Blanchard po ostrym napomnieniu wydał rozkaz rekrutowi, aby ruszył w pogoń za swoim oddziałem. Osłabiony chorobą, z ciężkim żołnierskim plecakiem, po całodziennym marszu wyczerpany do granic wytrzymałości, Janek rezygnuje z dalszej pogoni i zatrzymuje się na odpoczynek w lesie. Spotyka tam jednego z dezerterów, który zlitował się nad nim i zaprowadził go do wioski Noes, ukrytej głęboko w lasach. Janek przebywa tam 11 miesięcy jako nauczyciel dzieci. W tym czasie zostaje ogłoszona amnestia dla dezerterów, a najmłodszy brat Janka, Franciszek, dobrowolnie zgłosił się do odbycia służby wojskowej w jego zastępstwie. Wtedy dopiero Janek mógł wyjść z ukrycia i w styczniu 1811 r. wrócić do Ecully, aby kontynuować swoje przygotowanie do kapłaństwa. Kilka tygodni po powrocie w rodzinne strony umiera jego ukochana i świątobliwa matka Maria Vianney. Było to dla niego bardzo bolesne doświadczenie. W drugim półroczu 1812 r. ks. Balley wysyła już 26-letniego Jana Marię do małego seminarium w Verrieres, aby przez rok studiował tam filozofię. Nauka w seminarium szła mu lepiej, niż się spodziewał, ale i tak należał do najsłabszych studentów. Stało się to dla niego źródłem wielu upokorzeń. Wszystkie swoje cierpienia ofiarowywał Jezusowi w długich chwilach spędzanych przed Najświętszym Sakramentem. Na modlitwie zawierzał siebie Najświętszej Maryi Pannie, składając ślub całkowitego oddania się na Jej służbę. Po ukończeniu filozofii z bardzo słabym wynikiem Jan Maria rozpoczął w 1813 r. studia teologiczne w Seminarium św. Ireneusza w Lyonie. Wszystkie wykłady odbywały się tam w języku łacińskim, który Jan Vianney słabo rozumiał. Po pierwszym nieudanym egzaminie przełożeni ocenili, że Vianney nie nadaje się do kapłaństwa, i zwolnili go z seminarium. Było to najboleśniejsze doświadczenie w jego życiu. Wrócił załamany na plebanię w Ecully. Ksiądz Balley nie zgodził się z decyzją władz seminaryjnych; był przekonany, że Jan Maria Vianney ma powołanie, i dlatego – za zgodą kurii biskupiej – sam podjął się przygotować go do święceń kapłańskich. Po roku intensywnej nauki Jan Maria zdał kanoniczny egzamin na probostwie w Ecully. Egzaminatorzy byli zdumieni jego jasnymi i dokładnymi odpowiedziami. Wikariusz generalny, ks. Courbon, przy podpisywaniu dokumentu zezwalającego na święcenia kapłańskie Jana Marii Vianneya powiedział: „Kościołowi potrzebni są kapłani wyróżniający się pobożnością”. Po wielu latach cierpień, niepowodzeń i niepewności 23 czerwca 1815 r. Jan Maria Vianney otrzymał w katedrze liońskiej święcenia diakonatu, a 13 sierpnia tego samego roku sakrament kapłaństwa – w katedrze w Grenoble. Ksiądz Jan Vianney wielokrotnie podkreślał podczas katechez nieoceniony skarb sakramentu kapłaństwa, który Jezus daje dla zbawienia wszystkich ludzi: „Dopiero w niebie kapłani w pełni pojmą samych siebie. Gdyby ktoś już na ziemi do końca zrozumiał kapłańską godność, to umarłby – nie z lęku, lecz z miłości”. Pierwsze lata posługi kapłańskiej Po święceniach ks. Jan Vianney został wikariuszem w parafii Ecully – u swojego ukochanego nauczyciela, wychowawcy i przyjaciela ks. Balleya. Przy boku tego świętego kapłana uczył się stawiać pierwsze kroki w posłudze kapłańskiej. Była to dla neoprezbitera prawdziwa szkoła świętości. „Nikt inny nie dał mi lepiej poznać, do jakiego stopnia dusza może wyzwolić się od zmysłów i nabrać chęci do miłowania Boga” – tak św. Jan Vianney wspominał po latach ks. Balleya. Tak jak przed święceniami wytrwałością w pracy i modlitwie przezwyciężał wszelkie przeszkody i trudności, tak samo w życiu kapłańskim z wielkim poświęceniem ks. Vianney przygotowywał swe kazania, żarliwie się modlił i wieczorami pogłębiał swą wiedzę, czytając dzieła mistrzów duchowych. Po śmierci ks. Balleya ( r.) ks. Vianney opłakiwał swojego proboszcza jak ojca, bo to jemu w głównej mierze zawdzięczał swoje dojście do kapłaństwa. 9 lutego 1818 r. ks. Jan Maria Vianney wyruszył w drogę do niewielkiej, liczącej 230 mieszkańców, wioski Ars, aby w tamtejszej parafii podjąć obowiązki proboszcza. Podczas wręczania mu nominacji biskup powiedział: „Jest to mała parafia, w której nie ma wiele miłości Boga: ty im ją przyniesiesz”. Okres rewolucji francuskiej spowodował wielkie spustoszenia w obyczajowości i duchowości mieszkańców Ars. W wiosce nie było stałej szkoły i panowała w niej wielka ciemnota. Rzadko które dziecko umiało czytać i pisać. Z błahych powodów mieszkańcy opuszczali niedzielną Mszę św., bez żadnych skrupułów w niedzielę pracowali na roli. W większości nagminnie przeklinali. W tej malutkiej wiosce były aż cztery karczmy, w których mężczyźni tracili pieniądze, upijali się i zakłócali spokój. Często w wiosce organizowano potańcówki, podczas których dochodziło do ciężkich wykroczeń w dziedzinie czystości. Tylko w niewielu rodzinach panowały prawdziwie chrześcijańskie tradycje. W pierwszych tygodniach swego pobytu w Ars ks. Vianney odwiedził wszystkie rodziny mieszkające w parafii, a było ich 60. Z bólem serca stwierdził, że parafianie, którzy wzrastali w czasie rewolucyjnego terroru, nie mieli elementarnej znajomości podstawowych prawd wiary. Sposobów nawrócenia parafii ks. Vianney uczył się bezpośrednio od Jezusa, adorując Go codziennie w Najświętszym Sakramencie. Każdego dnia przed wschodem słońca udawał się do kościoła, aby u stóp tabernakulum modlić się o nawrócenie swoich parafian. Często płakał rzewnymi łzami, powtarzając: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”. Ksiądz Vianney nie tylko modlił się za swoich parafian, ale również za nich pościł i pokutował. Świadkowie mówią, że tak mało jadł, że fakt, iż nie umarł z głodu, był ewidentnym cudem. Parafianie byli zdumieni skrajnym ubóstwem swojego proboszcza, jego całkowitym oddaniem się służbie Bogu oraz zatroskaniem o ich zbawienie. Jak tylko został proboszczem w Ars, ks. Vianney energicznie i z wielką gospodarnością zabrał się do powiększenia, odnowienia i upiększenia zaniedbanego kościoła; wymienił także zniszczone szaty liturgiczne na piękne i kosztowne. U źródeł religijnej ignorancji swoich parafian proboszcz z Ars widział grzech lenistwa i niedbalstwa. „Bądźmy pewni – mówił na ambonie – że ten jeden grzech stanie się powodem potępienia dla większej ilości dusz aniżeli wszystkie inne grzechy razem wzięte; bo człowiek nieświadomy nie rozumie ani zła, które popełnia, ani dobra, które przez grzech traci”. Świadomość, że przez dobrowolne odrzucenie Boga i Jego przykazań człowiek idzie drogą, która prowadzi do wiecznego potępienia, przynaglała młodego proboszcza z Ars do wytrwałego i gorliwego katechizowania dzieci i młodzieży. Katechez tych chętnie słuchali również starsi parafianie, gdyż wypływały one z serca przepełnionego żarliwą wiarą. Ksiądz Vianney z niezwykłą gorliwością przygotowywał się do niedzielnych kazań. Wiedział, że głoszenie Bożego słowa z mocą jest niezbędnie konieczne w przygotowaniu ludzkich serc do nawrócenia i przyjęcia daru wiary. Mówił: „Pan nasz, który jest samą Prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa niż do swego Ciała”. Całymi godzinami modlił się, czytał książki, a później pisał i uczył się napisanych tekstów kazań na pamięć. Zwłaszcza w początkach kosztowało go to wiele czasu i trudu, gdyż miał problemy z zapamiętywaniem. Wszystko to czynił w obecności Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. W miarę upływu lat nauczył się mówić bardziej spontanicznie, podając proste przykłady z codziennego życia. Kiedy ludzie z całej Francji, na wieść o nadzwyczajnych znakach i cudach, zaczęli masowo pielgrzymować do Ars, Święty Proboszcz musiał spowiadać po kilkanaście godzin na dobę. Nie miał wtedy czasu na przygotowywanie kazań, „przykładał się bowiem jedynie do modlitwy. Wychodził bezpośrednio z konfesjonału na ambonę (…)” – pisze świadek tych wydarzeń o. Alfred Monnin SJ. „Wiara była całą wiedzą Proboszcza z Ars; Jezus Chrystus był jego jedyną księgą. Nie szukał innej mądrości poza mądrością śmierci i krzyża Jezusa Chrystusa. Nie uznawał żadnej innej mądrości za prawdziwą ani za pożyteczną. Nauczył się wszystkiego nie w kurzu bibliotek ani z ust mędrców, zasiadając w szkolnych ławach, lecz na modlitwie, na kolanach u stóp swego Mistrza (…) przed tabernakulum, gdzie spędzał dnie i noce, zanim tłumy odarły go z wolności dysponowania swoim czasem – to tam wszystkiego się nauczył. W jego głosie, gestach, spojrzeniu i w całej jego jakby przemienionej postaci odbijały się blask tak niezwykły i moc tak cudowna, że nie sposób było pozostać obojętnym, gdy się go słuchało. Obrazy i myśli poddawane nam przez światło Boże mają zupełnie inny wymiar niż te, które zdolni jesteśmy zdobyć pracą własnego umysłu. Wobec tak pełnej światła i prostoty nauki, wobec tak niezbitej pewności, [z jaką przemawiał], wątpliwości pierzchały z serc najbardziej zatwardziałych, a ich miejsce zajmowało światło wiary” (Zapiski z Ars, ss. 26-27). Święty Jan Vianney był bezkompromisowy w głoszeniu Ewangelii. Ostrzegał, że ostateczną konsekwencją grzechów jest wieczne potępienie. Ukazywał wielkość Bożego Miłosierdzia, piękno życia zgodnego z wolą Bożą oraz niewypowiedziane szczęście, które nam Bóg przygotował w niebie. Z odwagą piętnował wszelkie przejawy zła; był radykalny w sprawach dotyczących wiecznego zbawienia swoich parafian. Mówił: „Jeśli kapłan, widząc znieważanie Boga i ginące dusze, milczy – biada mu! Jeśli nie chce się potępić, winien w razie jakiegoś nieporządku w swej parafii podeptać wzgląd ludzki i obawę, że będzie wzgardzony czy znienawidzony”. Odpowiedzialność za zbawienie swoich parafian była najważniejszą jego troską. Często powtarzał: „Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego”. W swoich kazaniach i naukach nieustannie mówił o tej miłości Jezusa: „O Boże mój, wolałbym umrzeć, miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę, nie kochając… Kocham Cię, mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany (…), ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie”. O wiele więcej znajdziesz w naszym sklepie! Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (...) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (...) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (...)Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj - składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009. «« | « | 1 | » | »» na dzień 1 czerwca Posądzanie to myśl lub słowo pozbawione podstawy, a wyrządzające krzywdę dobremu imieniu bliźniego. Taki lekkomyślny sąd ma swoje źródło w sercu, które jest zepsute, zazdrosne albo pełne pychy. na dzień 2 czerwca Dobry chrześcijanin zna własną nędzę i nie przypisuje innym złych rzeczy – chyba że ma obowiązek sprawować nad kimś opiekę i z całkowitą pewnością wie o jego błędach. na dzień 3 czerwca Grzech sądów pochopnych przypomina robaka, co w dzień i w nocy gryzie biedne ludzkie serce. To rodzaj febry czy gorączki, która powoli zżera swoją ofiarę. Dlatego ludzie, którzy ulegają temu złu, są ciągle smutni, milczący i nie chcą przyznać, co im dolega – bo nie pozwala im na to pycha. Boże, jak smutne jest życie takiego człowieka! na dzień 4 czerwca Powinniśmy się bać wydawania pospiesznych sądów, sądów lekkich, bo nieraz przekonamy się, że się pomyliliśmy i potem poniewczasie będziemy tego żałować, tak jak żałowali ci sędziowie, którzy na podstawie oskarżenia dwóch fałszywych świadków skazali na śmierć czystą Zuzannę, nie dając jej czasu do obrony. na dzień 5 czerwca Ludzie dlatego często lekkomyślnie posądzają bliźnich, że uważają to za jakąś drobnostkę, a tymczasem popełniają zazwyczaj w ten sposób grzech śmiertelny. Mniejsza o to, że te sądy rodzą się tylko w sercu. na dzień 6 czerwca Także i myślą nie wolno posądzać drugiego człowieka, bo nasze serce ma kochać Boga i bliźniego, a wystrzegać się złości i nienawiści. na dzień 7 czerwca Co prawda, posądzenie w myśli jest grzechem mniejszym niż obmowa, ale złośliwa myśl zawsze będzie trucizną wewnętrzną. na dzień 8 czerwca Brońmy się przed wydawaniem lekkomyślnych sądów i dobrze się zastanówmy, zanim wygłosimy jakąś ocenę. na dzień 9 czerwca Mniej byłoby na świecie posądzeń, mniej dusz paliłoby się w piekle, gdyby ludzie zachowywali ostrożność w sądach o bliźnich. na dzień 10 czerwca Sam Bóg uczy nas, że nie powinno się lekkomyślnie sądzić i potępiać. On Sam wiedział dobrze o grzechu Adama, a przecież, żeby nas przestrzec i pouczyć, przesłuchiwał pierwszych rodziców, żeby ich skłonić do wyznania winy, a dopiero potem ogłosił wyrok. na dzień 11 czerwca Na świecie pełno jest faryzeuszy, którzy wszędzie widzą tylko grzechy, których wszystko gorszy. na dzień 12 czerwca Gdy zapytamy człowieka, który kogoś obgaduje, na czym opiera swoje uprzedzenia, to powie, że wszyscy tak mówią. Ale to nie wystarcza, żeby posądzać innych. Choćbyś nawet sam widział czy słyszał coś niewłaściwego, to i tak nie powinieneś się źle wyrażać o tym człowieku, bo nie znasz jego wewnętrznych pobudek, nie wiesz, w jakiej on intencji działa. na dzień 13 czerwca Nigdy bez dostatecznych dowodów nie wolno potępiać innych. Wtedy tylko – i to po gruntownym rozważeniu sprawy – powinniśmy karcić tych, którzy naprawdę błądzą, kiedy jest to naszym obowiązkiem, to znaczy, kiedy jesteśmy ojcem, matką albo przełożonym takiej osoby. na dzień 14 czerwca Powinniśmy się bać wygłaszania takich sądów, bo sprawy bliźnich nie należą do nas, tylko do samego Boga. Każdy odpowie za własne błędy, niech więc patrzy na siebie samego, a nie innych potępia. Bo Jezus wyraźnie mówi: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Jaką miarką mierzycie, taką i wam odmierzą”. Nie róbmy innym tego, co nam niemiłe. na dzień 15 czerwca Unikajmy zbędnej ciekawości, nie zajmujmy się innymi – surowo badajmy i osądzajmy tylko samych siebie. na dzień 16 czerwca Niech świat robi, co chce. Kiedy nie należy to do nas, nie mieszajmy się w jego sprawy. Tak postępowali Święci. na dzień 17 czerwca Wyrzucano kiedyś Świętemu Tomaszowi, że ma za dobre pojęcie o ludziach i że go z tego powodu wykorzystują. Ten odpowiedział: „Być może; ale ja tylko o sobie myślę źle i siebie uważam za najbardziej niegodziwego człowieka na świecie. Wolę, żeby inni mnie oszukiwali, niż żebym miał oszukiwać sam siebie, myśląc źle o bliźnich”. na dzień 18 czerwca Trzeba zawsze rozróżniać między uczynkiem a intencją działającego. na dzień 19 czerwca NGdybyśmy tak zechcieli popatrzeć na to, cośmy robili w minionych lata naszego życia, to opłakiwalibyśmy swoje własne upadki i nie mieszalibyśmy się w cudze sprawy. na dzień 20 czerwca Wielu ludzi nie ma drzwi, nie ma zamków dla swoich ust. na dzień 21 czerwca Szczęśliwy jest człowiek, który nie wyraża się złośliwie o bliźnim, który myśli tylko o sobie i o swoich błędach, który ze swoich błędów stara się poprawić! na dzień 22 czerwca Szczęśliwy, kto sercem wznosi się ku niebu – kto języka używa na przebłaganie Boga, a oczu na opłakiwanie swoich grzechów! na dzień 23 czerwca Modlitwa jest słodką rozmową duszy z Bogiem – naszym Stwórcą, Panem i Celem Ostatecznym. na dzień 24 czerwca Modlitwa jest obcowaniem nieba z ziemią. My posyłamy do nieba nasze modlitwy i czyny, a niebiosa zsyłają nam potrzebne do uświęcenia łaski. na dzień 25 czerwca Modlitwa podnosi naszą duszę i serce ku niebu i uczy nas gardzić światem i jego przyjemnościami. na dzień 26 czerwca Modlitwa sprowadza Boga do nas, przenika niebieskie przestrzenie, wstępuje aż do tronu Chrystusa, rozbraja sprawiedliwość Ojca, pobudza Go do miłosierdzia, otwiera skarby łask, wzbogacając tego, kto się dobrze modli. na dzień 27 czerwca Choćbyście byli w łasce Bożej, jeśli opuszczacie modlitwę, od razu zbaczacie z drogi zbawienia. na dzień 28 czerwca Jeżeli jesteśmy biedni, pozbawieni światła i łask Bożych, to wina tkwi w tym, że się nie modlimy, albo że się modlimy źle. na dzień 29 czerwca Z bólem serca musimy przyznać, że znaczna część ludzi w ogóle nie wie, co to znaczy „modlić się”. na dzień 30 czerwca Wszystkie prawie nieszczęścia doczesne, jakie na nas spadają, spowodowane są przez zaniedbanie modlitwy albo przez jej liche odmawianie.

św jan maria vianney myśli na każdy dzień